Poszarpane klify rysują dramatyczny kontur na zachodnim horyzoncie. Ich ostre kształty, przypominające zęby wielkiego bestii, stanowią wyzwanie dla marynarzy i są domem dla licznych kolonii morskich ptaków. Wiatry znad oceanu modelują te skały, tworząc niezliczone jaskinie i zakamarki.
Codzienna walka staczana między lądem a morzem stworzyła naturalny pomnik, znany w całej krainie jako Klif. W swej zdradliwości nie jest surowym, zbudowanym jedynie ze skały kawałkiem brzegu., który odstraszałby lekkomyślne wilki przed zrobieniem niewłaścwego kroku. Jego powierzchnię porasta mech, a gdzieniegdzie nawet miękka trawa. Na ich zaś osadzać się lubi gęsta mgła, czyniąc podłoże śliskim wyjątkowo zdradliwymi. Nikt jednak nie przychodzi tutaj przez przypadek.
Nawet najmniejsze szczenię wie, że to miejsce wyciosane przez udarzejącą wodę o nieustępliwą skałę jest przeklęte. Wiatr rozwiewa w tym miejscu ostatnie resztki nadziei, gasi chęć do życia i wyrywa żywym, by porwać w objęcia śmierci. Jest to miejsce, gdzie najwięcej wilków Wilczej Krainy straciło życie, oddając je dobrowolnie. Po tych zagubionych duszach zostaje jedynie rytm wybijany przez fale, gdyż ciała giną wśród spienionych wód u stóp klifu.
Zwiedzała i zwiedzała, nierzadko z głową w obłokach. I tak właśnie znalazła się tutaj. Litości, mało brakowało, a zakończyłaby swoje życie w wyjątkowo paskudny sposób! Zamyślona o mało nie spadła z klifu! Zatrzymała się dosłownie w ostatniej chwili, gdy jedna z przednich kończyn musnęła granicy życia i śmierci, zsuwając się lekko z nabrzeża. Zamrugała nerwowo, wracając do rzeczywistości. Cofnęła się gwałtownie, odruchowo łapiąc za torbę, bez której się praktycznie nie ruszała.
— O cholera. Mało brakowało a zostałabym bohaterką książek o najgłupszych sposobach na śmierć — zaśmiała się pod nosem, próbując obrócić sytuację w żart. Jak zwykle w stresujących sytuacjach.
Siedział sobie niedaleko, obserwując pojawienie się wilczycy. Była dość charakterystyczna. Dotąd chyba nie miał okazji spotkać wilka o sierści różowej jak jakiś flaming. Już miał krzyknąć, żeby uważała kiedy wadera jednak nie upadła, prawie że w ostatniej chwili wracając do rzeczywistości. Odetchnął z ulgą, a potem zaśmiał się na jej uwagę. Oj czytał by taką książkę!
— Jesteś cała? — spytał.
Nie był pewien, czy zamyślona samica w ogóle go usłyszy. Wstał i powoli ruszył w jej stronę. Nie chciał jej przestraszyć bo jeszcze tylko tego brakowało, żeby sam ją sprowokował do zawalczenie o pozycję w tej księdze. / Karmelitta
O obecności Agaresa dowiedziała się dopiero w momencie, gdy wilk się odezwał. Powoli odwróciła głowę, wychwytując spojrzenie niebieskich oczu samca.
Wszystkiemu przyglądał się kupidyn, który w najlepsze siedział sobie na gałęzi jednego z pobliskich drzew. Rozleniwiony, kołysał lekko jedną ze zwieszonych z gałęzi łap, przechylając łeb i eksperckim okiem szacując szanse tej dwójki na romantyczny rozwój relacji. Nawet, jeśli w tych rachunkach wyszło coś dobrego — nie zamierzał zrezygnować z zabawy kosztem tej dwójki. Uwielbiał zakochanych. A jeszcze bardziej uwielbiał, kiedy czar mijał, a oni przywdziewali tak uroczo zdezorientowane miny!
Z gracją małego słonia zeskoczył z konaru, lądując mało zgrabnie na podłożu. Skrzydłami co prawda trochę upadek zamortyzował, machając nimi łagodnie, dzięki czemu zmniejszył prędkość lotu w dół. Uśmiechnął się złowieszczo, po czym sprzedał dwójce wilków strzałki — udało mu się wymierzyć między oczy różowej oraz w bok szyi białopyskiego, ot, tuż za jednym z jego uszu.
A potem poderwał się gwałtownie do lotu. Czas na fajrant!
Krzyknęła, widząc białego wilka, który miał jakieś różowe czy czerwonawe ciapki na futrze. Może to jakiś krewny? Chociaż nie pamiętała, aby ktokolwiek z jej rodziny posiadał tak ładne skrzydła! Ze śmiechem miała się grzecznie przywitać, zamiast tego przeklęła siarczyście, widząc, jak strzała leci prosto ku niej! Pocisk — dałaby sobie łapę uciąć! — wbił się pomiędzy jej oczy. Gdy zrobiła zeza, by się upewnić, iż ma rację — strzały już nie było.
— Co do... — urwała taktownie, macając jedną z przednich łap czoło. Oszalała?
Miał nadzieję, że jej nie przestraszył. Poruszył uchem, słysząc jakiś szmer na drzewie i szybko spojrzał w tamtą stronę. Co do...?
— NIE ZABIJAJ MNIE!!!! — wydarł się, widząc napiętą cięciwę i strzałę która ruszyła w jego stronę.
Chciał odskoczyć, ale nie zdązył. Poczuł, że strzała wbija mu się w bok szyi. Niedobrze. Tętnice i inne takie. Rzucił się łapą odruchowo chcąc ją wyrwać, bo przecież nie miał wiedzy medycznej i nie wiedział że nie powinien. Ale natrafił tylko na pustkę. Pokręcił łbem i przeniósł spojrzenie na Karmelittę. Ona zawsze była taka piękna? Dobrze, że nie zginęła na dole, była by straszna szkoda. Podszedł bliżej.
— Kocham cię — wyparował od razu.
Nie umiał w relacje, bo nikt go nie nauczył. No i był przecież szczery. Nieważne że nie miał nawet pojęcia jak różowa miała na imię. Zbędne detale. / Karmelitta
Przykleiła do czaszki uszka, słysząc krzyk Agaresa. Tak naprawdę dopiero teraz pomyślała poważniej o tym, iż... dostanie strzałą między oczy faktycznie mogło zakończyć jej żywot w sposób jedynie odrobinę mniej głupi, niźli przypadkowy upadek z klifu. Odprowadziła kupidyna spojrzeniem.
— A żeby ci skrzydła odpadły i żebyś się roztrzaskał! — zagroziła mu jeszcze, chociaż znajdował się on już zaiste na tyle daleko, że nie był w stanie tego usłyszeć.
Ale Karmelitta nieszczególnie się przejęła.
Usłyszała jakieś dzikie wyznanie, więc gwałtownie odwróciła spojrzenie ku samotnikowi, żeby go zbesztać — bo jak to tak, nawet jej nie znał, a tutaj nagle takie wyznanie? I wtedy utonęła w szafirze jego spojrzenia. Rozdziawiła nieelegancko mordę, nie mogąc oderwać wzroku od tych boskich oceanów o białym wybrzeżu.
— Ja ciebie chyba też. Aleś ty przystojny! Jak książę z takiej jednej bajki, och, poczekaj chwilę — poprosiła, szybko wsuwając łapę do torby. Pogrzebała przez dobrą chwilę, aż w końcu wyjęła jedną z opasłych tomiszczy z baśniami. Zaczęła wertować pospiesznie strony. Oczywiście nie obyło się bez drobnej wpadki, bo przy okazji wywaliła z torby trochę jakichś bibelotów — gęsie pióro, jakiś naszyjnik z rodzimych stron, zbitek zgniecionych kartek oraz kurza nóżka, surowa. Nigdy nie wiadomo, kiedy dopadnie cię mały głód. — O! Widzisz? No jak dwie krople wody! — A tak naprawdę wcale nie, bo umieszczony na ilustracji książę nie dość, że był znacznie masywniejszy i większy od niebieskookiego, to do tego porastała go brązowa sierść. Już chyba bliżej mu było do Beliara — czego Karmelek nie wiedziała, bo chuja ni znała.
Parsknął krótko na uroczą groźbę, która padła z pyska różowej.
Czekał cierpliwie kiedy wilczyca czegoś szukała w torbie. Obserwował z zafascynowaniem rzeczy, które przy okazji jej wypadały. Niektórzy nosili batoniki, inni nosili kurze łapki, wszystko ma swoje miejsce i swój czas. Nie przejął się. Na pewno też nie poczuł ani odrazy ani nie uznał niebieskookiej za dziwaczkę. Spojrzał na ilustrację.
— No, nie jestem pewien... — powiedział bez przekonania nie odrywając spojrzenia od przypakowanego wilczego księcia.
Potem spojrzał na siebie, na swój tors i brzuch. No dobrze zapamiętał, że był czarny z białą mordą chociaż tego drugiego obecnie nie był w stanie sprawdzić. Zdecydowanie nie wyglądał jak brązowa kupa mięśni. Ale skoro nieznajoma go takim widziała, to może po prostu powinien wziąć to za komplement, grzecznie przytaknąć i tyle? W końcu niewiele o niej wiedział. Nie mógł wykluczyć że różowa jest wariatką albo ma kłopoty ze wzrokiem. Oba wyjaśniały by niedawny prawie-upadek.
— No... Może trochę go przypominam. Pewnie był bogaty, skończył szczęśliwie z waderą którą kocha i szczeniakami, które mu urodziła? — strzelał. / Karmelitta
— Umarł — odpowiedziała całkiem poważnie, przewracając kilka stron i wskazując paluchem na ilustrację, gdzie wilczy królewicz zostaje rozerwany na kawałki przez niedźwiedzia. Flaki i krew walały się niemal wszędzie. Chyba zapomniała dodać, że to były książki dla niegrzecznych dzieci, ups. Uśmiechnęła się uroczo.
— Ale może po drodze coś tam spłodził? Kto wie. Chcesz poczytać? Ta historia będzie ci zawsze o mnie przypominać! — zaproponowała z uśmiechem. Naprawdę uznała to za świetny pomysł...
Niekoniecznie podobała mu się ta opowieść, w którą wpleść go próbowała Karmelitta. Zamrugał. Umarł. Samica powiedziała to tak bardzo beznamiętnie że chyba mu się włos zjeżył. Podejrzewał, że nigdy nie miała do czynienia ze śmiercią, zwłaszcza kogoś bliskiego. Wtedy brzmiała by inaczej. Tak sądził. Może się mylił, miał taką nadzieję, bo poza tym wydawała się naprawdę super. No i ją kochał.
— A-aa... Agares jestem — przedstawił się.
Chyba jakoś zapomniał że wypadało by podać jej swoje imię. I przy okazji chętnie poznał by też jej miano. Usmiechnął się lekko jakby chcąc ją ponaglić. Bo głupio o niej mówić po prostu "ta różowa".
— Masz ochotę na spacer? — spytał dość głośno, przekrzykując burczenie w brzuchu.
Litości. Kiedy on ostatnio coś jadł? / Karmelitta
Spojrzała na niego jak na jakiegoś wariata. Serio, jej się przedstawił? Przecież...
O nie, moment...
Miał rację, nie znali się! Zupełnie jej to wyleciało z głowy, bo miała wrażenie, jakoby od zawsze byli ze sobą blisko. Dziwne. Przekręciła lekko głowę, pozwalając różowym kosmykom opaść swobodnie na oczy. Zaśmiała się, pokręciła głową, zamknęła swobodnie książkę, o mało nie przygniatając sobie stronicami palców, które trzymała na tomiszczu.
— Jasne, bardzo chętnie. Jestem Karmelitta, spod znaku Ithila — wyrzuciła z siebie niemalże jednym tchem, wsuwając księgę z powrotem do torby. Skoro już miała swojego księcia, do tego już nie bezimiennego, to czemu miałaby nie skorzystać z jego propozycji? Przynajmniej ten niebezpieczny i zdradziecki klif znajdzie się daleko! — Ale może najpierw coś zjemy? — zaproponowała, słysząc burczenie w brzuchu basiora.
Poruszył uchem. Spod znaku Ithila? Zaraz, zaraz....
— Jesteś Księżycową? — spytał, bo nie miał pewności a zależało mu na tym, żeby ją lepiej poznać.
— Pewnie, możemy coś zjeść. Masz jakieś konkretne miejsce na myśli? — spytał.
Prawdę mówiąc kompletnie nie znał się na tych lokalach, w których można coś znaleźć do picia albo jedzenia. Był prostym wilczkiem, samotnikiem odkąd sięga pamięć, wiec pewnelych rzeczy zwyczajnie nie znał. Matka l nie nauczyła go praktycznie niczego, nim zniknęła. Albo strzeliła samobója. Czy to dlatego łapy zaprowadziły go w okolice klifu? Karmelitta
Skłoniła Agaresowi łepetyną. Uśmiechnęła się do niego wesoło.
— Nie inaczej — odpowiedziała swobodnym tonem, przekrzywiając nieznacznie głowę. W spojrzeniu jasnych oczu basiora było coś przyciągającego; może to kwestia jego jasnej maski kontrastującej z ciemną resztą ciała? Było w nim coś niejako niepokojącego, ale i pociągającego zarazem. Otrzepała sierść z wyimaginowanych zanieczyszczeń, pokiwała ochoczo czerepem.
— Myślę, że znam idealne miejsce — powiedziała odrobinkę tajemniczo, puszczając do swojej randki oczko.
Ruszyła niespiesznie, ocierając się delikatnie ciałem o bok basiora. Ot, niewinna zaczepka, prawda?
Och, a więc miał rację. Zapamiętał. O dziwo nie zapytała czy on sam jest w jakim klanie. Nie interesowała się nim? Zrobiło mu się z tego powodu jakoś smutno chociaż przecież nawet się nie znali. Postanowił o tym nie myśleć.
Ruszył za nią. /zt