Kontynuacja fabuły
Basilio:
Ciche, spokojne popołudnie przerwały głośne okrzyki mew. Ptactwo krążyło nad bliżej niezidentyfikowanym obiektem, który dryfował nieopodal brzegu. Z czasem ów obiekt zaczął się zbliżać do złotych piasków, aż w końcu przybrał czytelną formę. Brązowa, brudna kupka futra dryfowała na białym, wilczym truchle. W powietrzu zaczął unosić się nieprzyjemny zapach zgniłego mięsa, którego rześkie morskie powietrze nie było w stanie już dłużej maskować.
Wilczy zlepek dopłynął w końcu na mieliznę. Basilio z trudem zsunął się z ciała nieboszczka, który towarzyszył mu przez ten bardzo długi i trudny rejs. Opadł z cichym westchnięciem na mokrym piasku, i zaczął ostrożnie czołgać się w stronę suchej ziemi. Robił to bardzo powoli, ciężko oddychając.
Ciało jego bezimiennego towarzysza unosiło się bezwładnie nieopodal.
Cressida:
Kiedy już myślała, że skoro odnalazła już swój nowy dom i wszystko będzie w porządku, niespodziewanie cały świat runął jej na głowę. Nic dziwnego, iż od dłuższego czasu czuła się, najprościej mówiąc, okropnie. W końcu straciła bezpowrotnie część siebie. Bo czymże innym był przecież jej brat? Od małego byli nierozłączni. I to nie tylko dlatego, że zwyczajnie zawsze mieli bliską relację. Łączyło ich przeznaczenie. On był ciemnością, a ona światłem. Jedno nie może przecież istnieć bez drugiego. A teraz została do tego zmuszona.
Nic więc dziwnego, że ostatnio nie była sobą. Ci, którzy ją znali mogli przez ten czas ujrzeć, jak krąży po klanowych ziemiach ze zwieszonym łbem, milcząca i pogrążona w smutku. Jadła znacznie mniej, niż do tej pory, co już zdążyło odbić się na jej sylwetce — słowem, była jeszcze szczuplejsza, niż zazwyczaj. Ze snem zresztą też miała problemy. A raczej, czasami zamiast spać to po prostu cicho płakała, gdy była pewna, że nikt jej nie widzi. Przynajmniej, póki nie odniosła wrażenia, iż płakać nie jest już w stanie.
Wówczas nastąpiła w niej jeszcze bardziej niepokojąca zmiana. Jej pysk chyba już na dobre zastygł w śmiertelnie poważnym grymasie, a ślepia wydawały się dziwnie puste. Przywodziła na myśl ponurą zjawę, krążącą bez celu jak w jakimś transie.
Dziś nie było inaczej. Szła po plaży, nie za bardzo patrząc gdzie idzie, pogrążona we własnych, niewątpliwie ponurych myślach. Z daleka pewnie przypominała bardziej jakąś bladą, smętną zjawę, niż żywego wilka. Nawet i tym bardziej, że mimo wszechobecnego mrozu wciąż miała na głowie wianek z barwnych kwiatów — choć znacznie już przywiędłych, w niektórych przypadkach nawet i całkiem suchych, gdyż po prostu nie miała głowy odwiedzić tą część Klanu Natury, gdzie zima nie dosięgała, i nazbierać nowego kwiecia.
Tak naprawdę nie zwróciła nawet uwagi na odór rozkładu, choć niewątpliwie podrażnił on szybko jej nozdrza. Nie obchodziło ją, co tu tak śmierdzi i dlaczego. Równie dobrze ona mogłaby cuchnąć trupem, w końcu od dłuższego czasu miała wrażenie, powoli rozpada się od środka.
Jednakże coś w końcu wyrwało ją z odrętwienia. Tym czymś był naprawdę nieprzyjemny widok wilczych zwłok wyrzucanych na brzeg przez fale. Coś w jej wnętrzu kazało jej gwałtownie przystanąć w połowie kroku, wciąż z jedną łapą w powietrzu i przyjrzeć się temu, co dziwi czujniejszym niż uprzednio wzrokiem.
Właściwie to byłaby w stanie zignorować zwłoki nieznanego wilka. A nawet i dwóch. Lecz kiedy jeden z trupów się poruszył, jakby się ocknęła. Po raz pierwszy od długiego czasu jej pysk zmienił wyraz. Pojawił się na nim zaniepokojony grymas. Coś tu się wydarzyło. Coś złego.
Skierowała się w stronę @wilka całkowicie odruchowo. Chyba ta najbardziej empatyczna część jej osoby obudziła się z tego dziwnego letargu wcześniej, niż wszystko inne. Przyjrzała się samcowi, krzywiąc się w duchu, kiedy dostrzegła te wszystkie blizny i poparzenia. Był ranny. Lecz... Nadal żył. I chyba nadal był przytomny.
— Co się stało? Potrzebujesz pomocy? — zapytała więc. Była nieco ochrypnięta, w końcu ostatnio nieczęsto zabierała głos. Nie podchodziła zbyt blisko, na wszelki wypadek. Lecz skupiła się całkowicie na tym nieznajomym i na fakcie, że ten ewidentnie potrzebował pomocy. Jej pomocy. Przecież nie mogła dać mu tu zdechnąć.
Basilio:
Samiec zauważył białą zjawę dopiero w momencie, w którym ta się do niego odezwała. Powiedzieć, że był wyczerpany, to jakby nie powiedzieć nic — on był ledwo żywy. Słysząc dziewczęcy głos uniósł powoli głowę i popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na obcą wilczycę.
Czyżby więc dobrze mu się wydawało, że ląd, do którego dopłynął, to tak naprawdę skrawek zaświatów? Błyszczący, złoty piasek błyszczał mu w oczach jak diamenty, więc pasowała mu taka wizja. Ponadto młoda adeptka, która go odnalazła, zdawała się mieć aparycję ducha. Czysta i biała, wręcz przeraźliwie szczupła, no i z wiankiem na głowie. Nie byłby w stanie wyobrazić sobie tak pięknego obrazu, a co dopiero zobaczyć go na własne oczy, za życia.
Jeśli Cressida przyjrzała mu się bliżej, mogła dostrzec, że nieliczne kępki futra, które pozostawały suche, były oprószone kryształkami soli. Wydawało się oczywiste, że on tutaj przypłynął. Przez morze. Tylko jakim cudem jeszcze żył?
Na jego białym towarzyszu usiadła teraz mewa, która zaczęła pieczołowicie skubać nieboszczka po jego bezwładnej głowie. Ptak jednak zaraz odleciał, bo najwyraźniej nie w smak mu była przesolona padlina.
—Wody.— Wychrypiał, brzmiąc przy tym zdecydowanie gorzej od jego potencjalnej wybawicielki. W czasie swojego "rejsu" próbował pić morską wodę, co skończyło się dla niego tragicznie — bo zwymiotował więcej treści, niż przyjął. Ileż on by dał za choćby kroplę z brudnej kałuży!..
Cressida:
Nie ruszała się, wbijając wzrok w tego nieszczęśnika przed sobą. Wydawało jej się wręcz, że wszystko inne przestało mieć znaczenie, istniał tylko ten jeden wycieńczony, ranny wilk. Właściwie to z jej perspektywy poniekąd tak było — miała bowiem nieprzyjemne wrażenie, iż czas odkąd dowiedziała się o śmierci brata spędziła, zawieszona w jakiejś dziwnej pustce. Jak długo w ogóle w niej spędziła?
Cóż, teraz nie mogła zbyt długo się nad tym zastanawiać. Liczył się tylko ten samiec. Czuła, że musi coś zrobić, w końcu nie mogła go tu zostawić. Nie zasługiwał przecież, by umierać tu w samotności, tuż obok gnijącego trupa, podszczypywany przez głodne ptactwo.
Odczuła pewną ulgę, gdy @basior podniósł głowę, by na nią spojrzeć. To dobrze. Był przytomny, choć sprawiał wrażenie, że ledwo dycha. Zbliżyła się jeszcze, stawiając kolejne dwa, może trzy kroki w stronę nieznajomego, przez co mogła przyjrzeć mu się dokładniej. Im więcej bolesnych szczegółów dostrzegała, tym silniejsze odnosiła wrażenie, że mimo wszystko samiec musiał mieć niesamowite szczęście. Chyba tylko jakiś cud, a może też wola przychylnego mu bóstwa trzymały go wciąż przy życiu. Zwłaszcza, iż najwyraźniej całą drogę pokonał drogą morską. I to bynajmniej nie na pokładzie żadnego statku.
Aż się wzdrygnęła, wyobrażając sobie jak bardzo musiało boleć, kiedy morska woda obmywała jego poranione ciało.
A potem znów drgnęła, tym razem nieco mocniej, gdy z gardła samca wydobył się głos. Minęła krótka chwila, nim na dobre zrozumiała sens jego słów. Prosił o wodę. No, oczywiście.
— Dobrze... Przyniosę ci wody — przytaknęła szybko, po czym rozejrzała się dookoła.
Problem w tym, że nie miała niczego przy sobie. Żadnej butelki z jakimś orzeźwiającym napojem, żadnego bukłaku z wodą z jej ulubionego wodospadu, niczego. Ostatnimi czasy nie myślała o takich sprawach. Piła cokolwiek tylko mogła znaleźć i to tylko wówczas, gdy pragnienie naprawdę dawało już się jej we znaki. Zupełnie automatycznie, nie myśląc o tym. Teraz tego pożałowała.
Rozejrzała się wokół. Gdzie nie spojrzeć, to piasek. Gdzie ona znajdzie wodę?
Spojrzała krótko na samca, po czym po prostu skierowała się w losowym kierunku, zniżając łeb ku podłożu, szukając jakichkolwiek śladów wilgoci. Czegokolwiek, co nie było słoną morską wodą, czegoś zdatnego do picia. Choćby i małej kałuży, pamiątki po ostatnich opadach czy porannej mgle. Wreszcie natrafiła na takową — niewielką, raczej średniej czystości, powoli wsiąkającą już w piasek. Rozejrzała się za czymś, co mogłaby tą wodą napełnić. Padło na coś, co wyglądało na sporą, płaską muszlę po jakimś małżu, wyrzuconą na brzeg przez fale. Nabrała więc nieco wody i podbiegła z powrotem do samca, kładąc mu przed nosem to nieduże, prowizoryczne naczynie.
— Proszę, pij — powiedziała cicho, powoli wracając już do normalnego, łagodnego tonu. Choć wciąż brzmiał nieco smutniej, niż wcześniej. — Wybacz, nie mam niczego więcej — dodała, kładąc po sobie uszy. Teraz okropnie tego żałowała. Chyba nie opuści już klanowych terenów bez zapasu wody.
Basilio:
Anioł , który przywitał go w zaświatach, okazał się wyjątkowo łaskawy. Zgodził się, aby go napoić.
W innych warunkach zapewne uśmiechnąłby się w ramach podziękowania, ale w tej chwili nie był w stanie ofiarować nawet tak prostego gestu. Nie czuł swoich ust. Prawdę powiedziawszy, to w tej chwili nie czuł ani swojego pyska, ani nawet jakiejkolwiek innej części ciała. Jego całe jestestwo ograniczało się do uczucia okropnego, przytłaczającego pragnienia. Ale cóż, zadziałał tu bardzo prosty mechanizm, którego go już wcześniej nauczyli jego oprawcy — jeśli czujesz ból wystarczająco silnie i długo, to przestajesz go czuć. Organizm w pewnym momencie po prostu się poddaje, skoro ciało i tak nie może w żaden sposób zareagować na zagrożenie. Ot, zbędny wydatek energii, aby przesyłać do mózgu impulsy o bólu.
W tych sytuacjach, jak nauczył się Basilio, najlepszym remedium był sen. Odcinał on od wszystkich bodźców, przynosił ulgę w postaci przenikającego mroku i absolutnej ciszy. W sumie... może powinien się teraz przespać? Tak, tak, to brzmiało dobrze, zasłużył sobie wszak na chwilę odpoczynku.
Gdy dobroduszna zjawa szukała dla niego pitnej wody, on w ostatnich podrygach siły wykaraskał się na suchy kawałek piasku. Co ciekawe, do poruszania się używał jedynie przednich łap, bo te tylne jedynie powłóczył za sobą jak zbędny balast. Była to kwestia zmęczenia, czy czegoś więcej?..
Dosłownie po chwili, choć czuł, jakby trwało to wieki, wróciła do niego jego wybawicielka. Przemknęło mu wcześniej przez myśl, że pewnikiem go zostawi, bo po cóż miałaby się przejmować taką bezużyteczną kupą futra i kości? Ale zaświaty okazały się łaskawsze od prawdziwego świata, a zamieszkujące go wilki — o wiele milsze od tych prawdziwych.
W reakcji na jej prośbę uchylił nieznacznie pysk. Nie mógł wysunąć języka, aby nabrać wody samodzielnie. Znowu potrzebował jej pomocy.
Gdy tylko samiec poczuł wilgoć na języku, przymknął z rozkoszy oczy. Woda, którą [smention u=116]Cressida[/smention] zebrała chwilę temu z kałuży, okazała się być najpyszniejszą rzeczą, jaką miał okazję skosztować w całym swoim życiu. I bynajmniej nie przeszkadzały mu pojedyncze drobinki piasku, które drapały go teraz po przesuszonej śluzówce. W porównaniu do soli, która tak długo paliła jego wnętrzności — było to wręcz przyjemne uczucie.
W pewnym momencie na powrót uchylił powieki i spojrzał wprost w oczy swojego anioła. Jego wzrok nadal był nieobecny. Wyglądał tak, jakby z trudem balansował na pograniczu snu i jawy. Ale co się dziwić, skoro z jego perspektywy już nie żył?
Wypił wszystko, po czym odetchnął głęboko. Chciał się zapytać swojej wybawicielki, czy może już teraz iść spać, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Jego ciało, chcąc zachować jak najwięcej cennej energii, zbuntowało się i nie pozwoliło mu wydać żadnego dźwięku.