Czas zdawał się dzisiaj wcale nie spieszyć. Minuty płynęły równo, ospale, jakby los chciał dać Melvine jak największą szansę. Jak na złość jednak wciąż niczego nie znalazła. Dotarła pod sam wodospad, gdzie ugasiła pragnienie, po czym ruszyła w dalszą podróż — zanurzyla się odrobinę bardziej w trawy, starając się mimo wszystko nie władować się w bardziej górzysty, pomarszczony teren. Trzymała się nizin, nosem przeczesując tutejszą roślinność. Do końca nie wiedziała, czego szuka. Kolorowe jajo. Wiedziała, czym jest jajo i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co znaczy kolorowy, a jednak, mimo wszystko, wyobrażenie sobie pisanek nastręczało jej nieco trudności. Owszem, zdarzało się widzieć jajka w różnych kolorach, bo ptasie, płazie czy gadzie gatunki składają jajeczka rozmaite — ale jednak czuła, że nie chodziło wcale o to.
W pewnym momencie kątem oka dojrzała coś błyszczącego, w odcieniu ciemniejącego nieba. Ruszyła w tamtą stronę i odgarnęła nosem jakieś zalegające liście, dostrzegając... żuka. Dużego, wypasionego i... wyraźnie zaskoczonego jej obecnością.
— Och, przepraszam, nie chciałam cię niepokoić — powiedziała cicho, łagodnym tonem. Czuła się winną, nawet, jeśli przecież nie wyrządziła insektowi krzywdy. Samo to, iż go niepokoiła oraz mąciła mu spokój były wystarczająco niekomfortowe.
— Dobra, przecież nic się nie stało! — zawołał żuk, powoli się uspokajając. Widocznie świadomość, że wilczyca potrafi przemawiać w jego języku sprawiła, że nie czuł w niej już wroga. Mimo wszystko jednak lekko się wycofał, nie chcąc znaleźć się bezpośrednio pod łapą (albo paszczą) drapieżnika.
— Szukam kolorowych jajek. Wzięłam cię za jedno z nich... — wyjaśniła Melv, także wykonując zgrabny krok do tyłu.
— Kolorowych jajek... — powtórzył żuk, przyglądając się jej badawczo. — Chyba widziałem niedawno jedno, całkiem blisko stąd.