Region obfitujący w spokój i naturalne piękno. Leniwe rzeki meandrują przez tereny pełne kwitnących łąk, tworząc oazy spokoju dla podróżników i miejscowej fauny. Lustrzane jeziora i łagodne wzgórza zapraszają do wypoczynku oraz pieszych wędrówek, oferując malownicze widoki i bliskość natury. To idealne miejsce dla tych, którzy pragną oderwać się od zgiełku codzienności i zanurzyć w łono natury.
W Łaskawych Niwach obowiązuje całkowity zakaz porywania.
Szeroka, głęboka i powolna — Spokojna Rzeka leniwie wije się przez Wilczą Krainę. Jej łagodny brzeg porośnięty jest miękką, zieloną trawą, zachęcającą do położenia się. Odpoczynkowi w tym miejscu sprzyjają śpiewy małych ptaków, szum płynącej wody i szmer skrzydeł owadów poszukujących pyłku wśród licznych roślin. Nierzadko matki przychodzą tutaj, uczyć swoje szczeniaki pływania, mistrzowie zaś testują te umiejętności u adeptów.
Jest to też bardzo atrakcyjne miejsce dla myśliwych. W Spokojnej Rzece kwitnie życie – ryby wielu gatunków przemykają pod powierzchnią wody, gotowe do bycia wyłowionymi. To wymarzone warunki dla ryb, a co za tym idzie — amatorów rybiego mięsa. Brzeg rzeki natomiast przyciąga wszelkiego rodzaju zwierzynę, kusząc wodami tak czystymi, że zostawiają słodkawy posmak. (c) Blizna Na tych terenach obowiązuje całkowity zakaz porywania.
Dotarła do rzeki, dobrze więc oceniła swoje położenie, no i przepływała ona wcale nie tak daleko miejsca, w którym przekroczyła granicę Klanu Ognia. Znalazła dogodne miejsce i wskoczyła do wody. Jeśli pójdzie z nurtem, znów zbliży się do Ognistych, musiała więc brnąć na przeciw sile płynącej wody. Wybierała płytsze fagmenty, choć nie raz musiała zacząć płynąć. Nurt wtedy wypychał ją na środek i zmuszona była do dodatkowego wysiłku i kontroli gdzie się znajduje. W końcu jednak po przepłynięciu sporego już kawałka, zdecydowała się wyjść na ląd, jednak nie po przeciwnej stronie. Domyślała się, że gdy trop urwie się przy wodzie, Ray będzie go szukał wzdłuż drugiego brzegu. Zdecydowała się więc wyjść po tej samej stronie i tu kontynuować marsz. Nic się tu za bardzo nie znajdowało... Przynajmniej z jej wiedzy, a każdy kolejny krok przybliżał ją do terenów Cienia. Wcale ten układ jej nie odpowiadał. Mimo to odeszła kawałek od rzeki, ale wciąż mając ją w zasięgu wzroku ruszyła pędem wzdłuż niej. Musiała przejść na drugą stronę, ale to dalej, na tyle daleko, by Ray nie znalazł jej tropu, gdy przejdzie przez wodę. Biegła jeszcze spory kawałek, nim znów weszła do wody. Tym razem dała się trochę znieść prądowi, by choć połowę drogi na drugi brzeg nie musieć się męczyć. Gdy poczuła, że prąd już nie pomaga, zaczęła z nim walczyć i zdyszana dopłynęła do drugiego brzegu. Tu przy samej wodzie była zbyt widoczna, ale potrzebowała odpoczynku. Chwiejnym krokiem ruszyła między drzewa, znów szukając punktów orientacyjnych i lokalizujac gdzie jest.
//zt
WYGLĄD Wilczyca o drobnej budowie, stalowych oczach i bujnym długim ogonie. Jej futro jest puszyste, zadziwiająco miękkie i białe. Przechodzi w trochę ciemniejsze na końcu pyszczka, ogona i łapkach. Czubki jej uszu są czerwone, ten kolor zdobi też jej szyję oraz ogon w formie pojedynczych kosmyków, oraz pojawia się pod oczami. Ma odgryzioną końcówkę prawego ucha i bliznę na prawej skroni.
ZAPACH Lawenda i miód.
EKWIPUNEK Naszyjnik z ptasią czaszką ♠ Kilka białych piór ♠ Klips na ucho ♠ Ząb wielkiego jaszczura ♠ Podejrzany cukierek ♠ Mentolowy cukierek ♠ Amulet od Raya ♠ Torba bez dna ♠ Pluszowy Raynard ♠ Lodowy Eliksir i Eliksir Odmienienia ♠ Mieszanka ziołowa ♠ Quercus ♠ Rozżarzony węgielek ♠ Winogronowy cukierek ♠ Szczęśliwe Jabłko ♠ Piniata bez cukierków ♠ Cukierki bez piniaty ♠ Kij do piniaty ♠ Bransoletka widmowego szczeniaka
Podróż była długa i pełna wyzwań, lecz wreszcie dotarł. Vaelcarth stanął na granicy krainy, o której napomknęła mu matka tuż przed śmiercią. Wiatr unosił zapach ziemi i wilgoci, a on wciągnął go głęboko do płuc, czując, jak serce bije szybciej. Jego łapy były zmęczone, ale gdy zanurzył pazury w miękkiej glebie, coś w nim drgnęło – jakby wrócił do miejsca, którego nigdy wcześniej nie znał, ale które mimo wszystko zdawało się dziwnie znajome. Ziemia pod nim zdawała się przemawiać do jego krwi – tej samej, którą przekazał mu ojciec, choć nigdy go nie poznał. Matka nie zdradziła zbyt wiele. Powiedziała jedynie, że to tutaj zaczęła się ich historia – a może raczej tragedia, której Vaelcarth miał być cichym świadkiem. Teraz miał okazję stać się czymś więcej niż cieniem swojego ojca. Wszak matka nakładała na niego spore obciążenie, pokładała w niego wielkie nadzieje, jakby wymagała od niego, by był Carthoesem. Czuł jednak, że odpowiedzi, których szukał, będą trudne do zdobycia, a ścieżka, która czekała przed nim, mogła przynieść więcej pytań niż ukojenia. Ale przynajmniej trafił do miejsca, gdzie te odpowiedzi może uzyskać. Otrząsnął się z tych myśli, odwracając wzrok od linii horyzontu. Pierwszy krok na tej ziemi został postawiony, tylko po to, by zbliżyć się do najbliższego kamienia i obok niego się legnąć. Wszystko było zamarznięte, ale w tej chwili nie przeszkadzała mu chwila.. odpoczynku.
ᐯ 卂 乇 ㄥ 匚 卂 尺 ㄒ 卄 º Hello d a r k n e s s, my old friend. º
I've come to talk with you again.
√ unique √ warrior √ initiator
⟨⟨ miłość⟩⟩
From the city of angels, an empty vessel of devils;
is there no one to save us? L o a d i n g
⟨⟨ umiejętności ⟩⟩
▫ Jęzor Ognia — kumuluje ognistą energię między łapami,
a następnie ciska nią w przeciwnika, odejmując
-20 PŻ[ 0/2 miesiąc ]
▫ Żar Serca — częściowa władza nad ogniem.
— [ nielimitowane ]
Czuł, jak jego ciało poddaje się zmęczeniu, a chłodne powietrze zaczyna kąsać jego futro. Leżał tak przez chwilę, ciężki od myśli i wątpliwości, jakby nie do końca gotów stawić czoła temu, co go czekało. Jednak im dłużej trwał w bezruchu, tym dotkliwiej odczuwał zimno przenikające przez futro. Już miał podjąć decyzję, by zwinąć się w ciasną kulkę, strosząc przy tym kryzę, gdy nagle coś w nim drgnęło. W jego umyśle odezwała się myśl – nie po to tutaj przybył, by leżeć na ziemi jak zbłąkany wędrowiec. Poderwał się z ziemi jednym, energicznym ruchem i przeciągnął leniwie, aż usłyszał cichy trzask stawów. W myślach powrócił do słów matki – krótkich i enigmatycznych, lecz pełnych emocji, które zdradzały więcej, niż była skłonna wyjawić. „To ziemia twojej krwi, Vael... ale krwi, która może okazać się przekleństwem. Bądź ostrożny.” Nie rozumiał wtedy, co miała na myśli, ale czuł, że każde słowo było wyzwaniem. Przymrużył oczy w chwili zamyślenia. Gdzie powinien się teraz udać? Była mowa o ogniu, a tu śnieg pokrywa grubą warstwą niemal całą krainę. A wiatr wdziera się do wnętrza jestestwa. Wyciągnął łeb ku powietrzu i zawył. Nie wiedział po co to uczynił, ale.. poczuł tą ogromną chęć uczynienia tego małego gestu.
ᐯ 卂 乇 ㄥ 匚 卂 尺 ㄒ 卄 º Hello d a r k n e s s, my old friend. º
I've come to talk with you again.
√ unique √ warrior √ initiator
⟨⟨ miłość⟩⟩
From the city of angels, an empty vessel of devils;
is there no one to save us? L o a d i n g
⟨⟨ umiejętności ⟩⟩
▫ Jęzor Ognia — kumuluje ognistą energię między łapami,
a następnie ciska nią w przeciwnika, odejmując
-20 PŻ[ 0/2 miesiąc ]
▫ Żar Serca — częściowa władza nad ogniem.
— [ nielimitowane ]
Minął może dzień odkąd Bertram przybył do tej krainy. Oczywiście, że drogą morską, przepłacając kapitana jakiejś starej łajby, który wydawał się najmniej skory do zadawania nadmiernej ilości niewygodnych pytań. Może i niekoniecznie lubił morze, jednak to przecież lepsze, niż podróż na własnych łapach. Te wolał oszczędzać znacznie bardziej, niż tę garść potencjalnie kosztownych pierdółek, jaką nosił w sakiewce.
Tym sposobem znalazł się w porcie i... Cóż, szczerze powiedziawszy niezwłocznie się stamtąd ulotnił, gdyż szczerze powiedziawszy okolica prezentowała się raczej nieciekawie. No, może niekoniecznie niezwłocznie. Bowiem po drodze musiał przecież zahaczyć o jakąś knajpkę i swoim zwyczajem utopić swoje zmartwienia w gorzałce. Dopiero z odpowiednią ilością alkoholu we krwi, nieco chwiejnym krokiem opuścił najpierw bar, a potem także i ten paskudny port.
Stamtąd trafił do jakiś lasów, gdzie ostatecznie spędził noc, po prostu padając jak martwy w ośnieżone krzaki. Nie było to najwygodniejsze legowisko na świecie, ani też zdecydowanie niezbyt ciepłe, lecz przynajmniej udało mu się przespać kilka godzin bez żadnych dręczących go koszmarów. Co samo w sobie było poniekąd miłą odmianą po ostatnich tygodniach. Gdyby nie był sobą, czyli okropnym pesymistą przekonanym o tym, że świat to naprawdę paskudne miejsce, może nawet by i uznał, iż tutejsze powietrze dobrze na niego działa.
Obudził się jakiś czas później, na okropnym kacu. I, korzystając z mapy, którą udało mu się gdzieś tam kiedyś zdobyć, skierował się w stronę rzeki, chcąc zaspokoić pragnienie, a także uzupełnić zapasy wody na później.
Jakiś czas później wyłonił się z zarośli, burcząc coś niezbyt kulturalnego pod nosem. I w tym momencie z całkiem bliska rozległo się wycie, które sprawiło, że zatrzymał się znienacka, łypiąc dookoła swym jedynym okiem. Dopiero po chwili zauważył wilka. Skrzywił się nieznacznie, westchnął, po czym naciągnął sobie krótkim ruchem łapy kaptur na łeb, chowając pod nim oklapnięte uszy. W końcu to one najbardziej rzucały się w oczy, dając jasno do zrozumienia innym psowatym, że coś jest z nim nie tak. Tak przynajmniej istniała szansa, iż po prostu zostanie uznany za jakiegoś mało urodziwego krępego jegomościa, który z jakiegoś powodu jest od przeciętnego wilka znacznie niższy.
Nie było szans, by się wycofać, tak więc chrząknął krótko, by dać tamtemu znać o swej obecności. Na razie się nie ruszał, chowając tylko mapę. Jeśli nieznajomy nie będzie próbować go przepędzić, podejdzie. Inaczej pójdzie w cholerę. Nie chciało mu się bawić w jakieś bezsensowne przepychanki.
Wycie było głębokie, wibrujące, przeszywające ciszę, która panowała w tym miejscu niczym odwieczna strażniczka. Echo odbiło się od drzew, wracając do niego niczym duchy przodków, szepczące w języku, który mógł zrozumieć tylko sercem. Wycie niosło w sobie wszystko – tęsknotę, niepewność nowego początku, a także cichą nadzieję, że odnajdzie tu swoje miejsce. Z każdą sekundą czuł, jak otacza go spokój, jakby sama ziemia go przyjęła, akceptując jego obecność. To było uczucie tak dziwne, a jednocześnie uspokajające, jakby dostał znak z samej góry: Tak, jesteś w dobrym miejscu. Tylko kto go prowadził? Czy kiedykolwiek będzie mu dane to zrozumieć? Tego nie wiedział nikt – nawet on sam. W końcu jego głos uwiązł w gardle, a wycie ucichło, jakby zostało pochłonięte przez otaczającą go przestrzeń. Otworzył oczy, powoli wracając do rzeczywistości. Patrzył przed siebie, ale nie na długo. W jego uszach rozbrzmiało chrząknięcie – krótkie, lecz wystarczające, by wyrwać go z zamyślenia. Czyli nie był sam.
Mimowolnie obrócił się w stronę źródła dźwięku i zobaczył postać skrytą pod kapturem, ledwie widoczną, ale taki był właśnie zamysł postaci się pod nią ukrywającą. Przez chwilę obaj trwali w milczeniu, które mogło zamienić się w wieczność, gdyby żaden z nich nie przerwał tej dziwnej gry spojrzeń. Wreszcie odezwał się pierwszy: — Witaj, nieznajomy — rzucił spokojnym tonem, który jednak zdradzał jego ostrożność. Nie będą przecież na siebie patrzeć w nieskończoność. — Dobrze czasem sobie powyć w eter — dodał, choć słowa te zabrzmiały w jego głowie znacznie lepiej, zanim zostały wypowiedziane. Teraz wydawały się dziwnie puste. A jednak coś w tym było – nieoczekiwana prostota tych słów mogła złamałać napięcie.Bertram
ᐯ 卂 乇 ㄥ 匚 卂 尺 ㄒ 卄 º Hello d a r k n e s s, my old friend. º
I've come to talk with you again.
√ unique √ warrior √ initiator
⟨⟨ miłość⟩⟩
From the city of angels, an empty vessel of devils;
is there no one to save us? L o a d i n g
⟨⟨ umiejętności ⟩⟩
▫ Jęzor Ognia — kumuluje ognistą energię między łapami,
a następnie ciska nią w przeciwnika, odejmując
-20 PŻ[ 0/2 miesiąc ]
▫ Żar Serca — częściowa władza nad ogniem.
— [ nielimitowane ]
Stał tak przez dłuższą chwilę, przyglądając się uważnie nieznajomemu, szukając jakichkolwiek oznak, że ów nie jest zadowolony z niespodziewanego towarzystwa. Niby samiec nie powinien się na dzień dobry na niego rzucać, jeśli ta nieszczęsna mapa była aktualna, nie wlazł nigdzie, gdzie nie byłby mile widziany. Niemniej jak wiadomo, zwierzęta są różne. W życiu spotkał całkiem sporo takich, którzy najpierw gryźli, potem pytali. Nie zanosiło się jednak, iż spotkany basior do takowych należał.
— Witaj — odpowiedział więc po prostu. Głos miał raczej niezbyt przyjemny dla ucha, bo dość mocno zachrypnięty, lecz nic w jego tonie nie wskazywało na to, że szuka zwady. Nawet, jeśli najprzyjemniejszego wrażenia przecież nie robił — w końcu tajemnicza zakapturzona postać mogła zapewne wzbudzać pewne podejrzenia. Bertram jednakże wolał to, niż tak po prostu pokazywać się bez przeszkód całemu światu. Był wszak boleśnie świadomy tego, że stanowił dla wielu swego rodzaju anomalię. Właściwie to i on im więcej drogi przebywał, tym bardziej się z tym stwierdzeniem zgadzał.
— Czasem w istocie jest dobrze... — mruknął w odpowiedzi, kiwając krótko głową. Może i nie był wilkiem, lecz przecież i jemu zdarzało się czasem wyć, żeby dać upust nagromadzonym w jego wnętrzu emocjom. Postanowił nie wspominać o tym, iż najczęściej jednakże wył ze złości, żalu, albo frustracji. — Pozwolisz? — spytał krótko, wskazując gestem łapy na rzekę. Po czym, tak naprawdę zanim samiec jeszcze się zgodził, ruszył z miejsca, podchodząc do brzegu. Zbliżył się nieco koślawym krokiem i ot po prostu nachylił się nad płynącą powoli wodą, by upić kilka łyków. Może nawet więcej, niż kilka. Cóż, zwyczajnie go suszyło.
— Też jesteś w podróży? — zagadnął, kierując wzrok w stronę drugiego samca.
— Nie... — zaczął, ale nieznajomy wyprzedził jego odpowiedź ruchem, jakby słowa nie były tu potrzebne. Choć z początku wydawało mu się to dziwne – jakby ktoś bez pozwolenia wkroczył w jego przestrzeń – szybko zdał sobie sprawę, że w tym towarzystwie nie czuł napięcia, które zwykle towarzyszyło spotkaniom z obcymi. Może to była sprawka tego miejsca, a może po prostu aura tego osobnika. Nie potrafił tego jeszcze stwierdzić.Tamten ruszył do rzeki, nachylając się nad taflą lodowatej wody. Wilk przez chwilę obserwował, jak tamten gasi pragnienie. Musiało go nieźle suszyć, bo pił łapczywie, nie bacząc na chłód. Gdzieniegdzie pomiędzy taflą rzeki sunęły kawałki kry, trzaskając o siebie przy każdym zakolu. Sam poczuł suchość w gardle, ale powstrzymał się od pójścia w ślady nieznajomego – zbyt dobrze wiedział, jak zimna musiała być ta woda.
— … nic przeciwko. — dokończył z opóźnieniem, jakby chciał wypełnić ciszę, która wkradła się między nich. W jego głosie zabrzmiała nuta ostrożnej akceptacji, choć bacznie przyglądał się, co nieznajomy zrobi dalej. Przez chwilę wpatrywał się w zakapturzoną postać, starając się uchwycić coś więcej – jakąś wskazówkę, kim był i co mogło go tu sprowadzać. Ale nieznajomy nie zdradzał wiele. Jego ruchy były pewne, choć nosiły znamiona zmęczenia. Jakby stawiał każdy krok z rozmysłem, a jednocześnie z ciężarem przebytej drogi.
Gdy tamten podniósł wzrok, wilk przesunął spojrzeniem po otoczeniu. Miejsce wydawało się niemal idealne – jakby cała jego podróż prowadziła go właśnie tutaj. Zamknął na chwilę oczy, jakby chciał upewnić się, że to nie jest jedynie złudzenie. — Zdawałoby się, że tak. Choć krew huczy, że dotarłem na miejsce – miejsce, które wołało mnie, choć nie wiedziałem jeszcze, gdzie go szukać. — rzucił cicho, bardziej do siebie niż do towarzysza. Chłód powietrza szczypał w nozdrza, ale niósł też obietnicę – obietnicę początku, który dopiero miał się rozwinąć.
— Co Ciebie tu przywiodło? Bo mnie krew. — Zagaił w końcu, próbując podtrzymać rozmowę. Nie chciał wyjść na gbura, ale skoro zapytał, czy wilk jest również w podróży, to oznaczało, że jest równie nowy na tych terenach, co on.Bertram
ᐯ 卂 乇 ㄥ 匚 卂 尺 ㄒ 卄 º Hello d a r k n e s s, my old friend. º
I've come to talk with you again.
√ unique √ warrior √ initiator
⟨⟨ miłość⟩⟩
From the city of angels, an empty vessel of devils;
is there no one to save us? L o a d i n g
⟨⟨ umiejętności ⟩⟩
▫ Jęzor Ognia — kumuluje ognistą energię między łapami,
a następnie ciska nią w przeciwnika, odejmując
-20 PŻ[ 0/2 miesiąc ]
▫ Żar Serca — częściowa władza nad ogniem.
— [ nielimitowane ]
Owszem, nie przejmował się chłodem. Być może po prostu dręczyło go teraz zbyt duże pragnienie (bądź też zbyt mocny kac), by przejmować się takimi błahostkami, jak temperatura wody. Lecz istniał też drugi, znacznie bardziej nieprzyjemny powód. Po prostu, poniekąd nawykł już do takich niedogodności i nauczył się je ignorować. W przeszłości był do tego zmuszony. Pierwszy okres życia na wolności zdecydowanie nie należał go najłatwiejszych w jego życiu — choć mimo to był zdecydowanie lepszym niż to, co miało miejsce przed nim. Ponieważ choć chwilami głodował i pił z kałuży, przynajmniej był wolny i nie musiał obawiać się chłosty za najdrobniejszy z błędów. Dlatego przyzwyczaił się do ignorowania takich niewygód, jak zimna woda. Przynajmniej była czysta. I nie musiał się obawiać, że zostanie mu odebrana.
Skończywszy pić podniósł łeb i po prostu oblizał pysk z ostatnich zimnych kropel. Niezbyt elegancko, lecz cóż, Bertram zdecydowanie nie przejmował się takimi drobnostkami, jak dobre maniery. Nawet nie rozumiał wręcz, po co ktokolwiek się trudził by się takowych trzymać, ani po co właściwie zostały wymyślone. Tylko niepotrzebnie komplikowały życie.
Wyprostował się i poprawił kaptur, pilnując, by nie zsunął mu się z uszu. Pozwolił sobie jednak na odsłonięcie pyska w nieco większym niż uprzednio stopniu. Skierował spojrzenie jedynego ślepia na wilka. Był zmuszony nieco zadrzeć głowę, by na niego spojrzeć, w końcu tak, jak w przypadku większości przedstawicieli tego gatunku, był od nieco sporo wyższy. Bertram w sumie już do tego przywykł i nawet za bardzo mu to nie wadziło. Bycie małym i niepozornym często jest atutem. Jedyne, czego nie lubił to faktu, iż czasami od zbyt długiego zadzierania łba okropnie bolał go kark.
Uniósł lekko brew, słysząc odpowiedź samca. W duchu prychnął. Heh, znalazł się poeta, opowiadający o kierującym jego krokami wołaniu. Ta bardziej przesiąknięta goryczą część jego osoby podpowiadała mu, że pewnie niebawem ów młody basior przekona się, iż to wołanie kłamało. Bo świat jest wszędzie taki sam. Z drugiej jednak strony czuł, że nie mógł do końca się z nim nie zgodzić. Jego też coś wołało. Konkretniej zwyczajne pragnienie wolności, które nie pozwalało mu wracać, skąd przybył.
— Ciekawość. Interesujące plotki krążą o tej krainie — odpowiedział zwięźle na pytanie samca. Nie wiedział, ile w nich prawdy, a na ile są one dziełem jakiegoś dziwaka o zbyt bujnej wyobraźni. Trochę wątpił, że magia tak naprawdę istnieje i że te ziemie aż nią tętnią. I nie zmieni zdania, póki nie ujrzy jej na własne oczy. I mowa tu o czymś więcej, niż jakiejś taniej sztuczce. Niemniej, postanowił te pogłoski sprawdzić. A nuż znajdzie się tu coś dla niego.
— Czyli, rozumiem, stąd pochodzisz? — mruknął po chwili.
— W rzeczy samej, pogłoski o tej krainie są iście intrygujące. — odparł spokojnie, choć w jego głosie pobrzmiewała nutka zadumy. Wszystko, co o niej wiedział, usłyszał od matki. Opowieści, które snuła, brzmiały jak baśnie — pełne tajemnic i szeptów o jego ojcu. O głosach, które go wołały. O tym, że był opętany. Że dzielił swój żywot z demonami, a nawet przewodził im jako dowódca.
To wciąż wydawało mu się niepojęte.
— Nie pochodzę stąd. Mój ojciec tu osiadł… kiedyś. — Przez chwilę zawahał się, jakby sam ważył wypowiadane słowa. — Ta kraina go wessała. Nie potrafił jej zostawić.
Jego uszy drgnęły, położył je na moment po sobie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo. Nie znał tego samca, a jednak spotkał go w przełomowym momencie. Momencie, w którym dotarł na skraj prawdy, do której dążył.
— Więc i ty jesteś przybyszem z innych krain. — Jego spojrzenie przez chwilę zatrzymało się na rozmówcy, jakby próbował odnaleźć w nim cząstkę własnej wędrówki.
Usiadł, zawijając ogon wokół ciała, jakby chciał odgrodzić się od chłodu.
— Liczysz na lepszy los tutaj…? — zapytał cicho, unosząc wzrok. — Na coś więcej niż to, co zostawiłeś za sobą?
ᐯ 卂 乇 ㄥ 匚 卂 尺 ㄒ 卄 º Hello d a r k n e s s, my old friend. º
I've come to talk with you again.
√ unique √ warrior √ initiator
⟨⟨ miłość⟩⟩
From the city of angels, an empty vessel of devils;
is there no one to save us? L o a d i n g
⟨⟨ umiejętności ⟩⟩
▫ Jęzor Ognia — kumuluje ognistą energię między łapami,
a następnie ciska nią w przeciwnika, odejmując
-20 PŻ[ 0/2 miesiąc ]
▫ Żar Serca — częściowa władza nad ogniem.
— [ nielimitowane ]
Uniósł nieznacznie brew — tą nad zdrowym okiem — w geście zaciekawienia.
— Jak sądzisz, ile z tych pogłosek jest prawdą? — spytał, spoglądając na wilka z wyraźnym zainteresowaniem wypisanym na, jakby nie patrzeć niezbyt urodziwym jak na wilcze standardy pysku. Ciekawiło go niezmiernie, co też basior sądził o tych wszystkich plotkach o magii i innych cudach, które sam już dawno włożył między bajki. A może tylko uparcie utrzymywał, że w to nie wierzył. W gruncie rzeczy bowiem był w stanie uwierzyć w wiele rzeczy.
Skinął krótko głową, wydając z siebie krótkie, twierdzące mruknięcie w odpowiedzi. A więc nie pochodził stąd. W tej krainie mieszkał jego ojciec. Nie do końca wiedział, co rozmówca miał na myśli, mówiąc, że nie potrafił jej opuścić. Czy jedynie ze względu na jakieś zobowiązania, albo relacje z innymi osobnikami, czy też coś... Zgoła innego? Niemniej postanowił nie wnikać. Coś wskazywało na to, iż basior nie miał zamiaru mówić więcej. Może już żałował wypowiedzianych słów. A zwyczajnie nie miał ochoty na robienie sobie bez sensu wrogów. Bo niby co na tym by zyskał poza kolejną blizną na mordzie?
— Powiedziałbym nawet, że bardzo odległych — przytaknął, wykrzywiając pysk w czymś na kształt krzywego uśmiechu. Czasami miał bowiem wrażenie, że znajduje się teraz w całkowicie innym świecie, niż ten, który kiedyś opuścił. Kto wie, może i tak właśnie było. Właściwie to nawet w to nie wnikał. Wolał chyba tego nie robić.
Słysząc kolejne pytanie samca... Cóż, wpierw po prostu wybuchł śmiechem. Lecz takim nie do końca wesołym, dało się w nim wyczuć pewną dozę goryczy. Kiedy przestał się śmiać, posłał drugiemu samcowi coś na kształt podobnie gorzkiego uśmiechu.
— O tym, że znajdę tu coś więcej to jestem nawet przekonany — odpowiedział na wpół rozbawionym tonem, w którym jednak wciąż czaiła się jakaś smętna nutka. — Nie bez powodu nie wracam tam, skąd przyszedłem — dodał, być może tym samym odwdzięczając się tamtemu za chwilę szczerości.
Vael zamrugał, przyglądając się Bertramowi, który wydawał się bardziej otwarty, niż początkowo sądził. Słyszał w jego głosie coś, co sugerowało, że ten wilk, choć pełen tajemnic, miał w sobie i pewną gorycz, i gotowość do dalszej podróży. Samiec przymknął na chwilę oczy, jakby przetwarzając te informacje. Potem uniósł głowę, wciąż wpatrując się w Bertrama, lecz z nowym, wyzwalającym wyrazem twarzy.
— Cóż, jak się nie ruszysz, to i niczego nie odkryjesz. To samo dotyczy i mnie. — stwierdził spokojnym tonem, choć w jego oczach czaił się błysk wyzwań. — A plotki? Kiedyś się przekonamy, które z nich mają coś wspólnego z prawdą, a które to tylko słowa na wietrze — dodał, rzucając spojrzenie na dalszą drogę. — Może spotkamy się za jakiś czas, kiedy będziemy mądrzejsi, zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Po tych słowach Vael skinął głową w kierunku Bertrama i dodał z lekkim uśmiechem, który sugerował, że nie miał zamiaru się spieszyć, lecz docenił rozmowę.
— Ale teraz musimy ruszać przed siebie dalej. Kiedy wszystko zostanie tam, gdzie jest, to niczego się nie dowiemy. Może po drodze znajdziemy jakieś odpowiedzi, a jak nie… cóż, spotkamy się może przy jakiejś gorzałce. W końcu muszę przyznać, że… Polubił tego tajemniczego gościa.
I z tymi słowami ruszył naprzód, w nieznanym dla siebie kierunku.
/zt
ᐯ 卂 乇 ㄥ 匚 卂 尺 ㄒ 卄 º Hello d a r k n e s s, my old friend. º
I've come to talk with you again.
√ unique √ warrior √ initiator
⟨⟨ miłość⟩⟩
From the city of angels, an empty vessel of devils;
is there no one to save us? L o a d i n g
⟨⟨ umiejętności ⟩⟩
▫ Jęzor Ognia — kumuluje ognistą energię między łapami,
a następnie ciska nią w przeciwnika, odejmując
-20 PŻ[ 0/2 miesiąc ]
▫ Żar Serca — częściowa władza nad ogniem.
— [ nielimitowane ]
Wysłuchał samca, nie przerywając mu. Czuł, że ma sporo racji. Sam się już w przeszłości przecież o tym przekonał, przynajmniej o pierwszej jego części — jeśli by się nie ruszył, niczego by nie odkrył. Kiedyś podjął pewne ryzyko, dzięki czemu teraz był tutaj. Kto wie, gdzie by się znajdował, gdyby wówczas tego nie zrobił? Może po prostu tamte potwory kiedyś w końcu by go zabili a jego ciało rzucili gdzieś do jakiegoś rowu, by żarły je robaki. Możliwe, że do tej pory byłby tylko wybieloną na słońcu kupą kości. A nawet jeśli nie, pewnie wciąż wiódłby życie zwykłego niewolnika. A teraz przynajmniej był wolny.
Poczuł się odrobinę lepiej z tą myślą.
Mruknął coś w odpowiedzi, uśmiechając się krzywo.
— Trzymam za słowo — rzucił, gdy ów wspomniał o spotkaniu przy gorzałce. Odprowadził wzrokiem wilka, gdy ów się oddalił.
Cóż, trzeba przyznać, że pierwsze spotkanie z tutejszymi przebiegło zaskakująco dobrze. Hmm. Może jednak trafił w odpowiednie miejsce.
Wziął jeszcze parę łyków wody, po czym sam odszedł w swoją stronę.
— ty mały śmierdzący... — potok niecenzuralnych słów wypadał raz po raz z pyska wilczycy, gdy biegła przez równiny, zadzierając łeb w górę. Tam wysoko nad nią leciał biały kształt, znaczony nieco różem. Być może jakis wilczar? Tylko dlaczego w takim razie poczęstował Riril nagłym takiem strzałą, gdy spacerowała po okolicy, pilnując swoich interesów. Chciała go o to zapytać, względnie grzecznie, ale ten tylko zaśmiał się i zaczął uciekać.
Jakież było jego zdziwienie, gdy zaraz po tym, lunarka wykonała przedziwnie wysoki skok, wyrywając mu kilka piór ze skrzydła. Ledwo się odratował ucieczką nieco wyżej, ale od tej pory był już ostrożniejszy. Zapomniał nawet postrzelić drugiego wilka do pary, ale to w tamtym momencie wydawało się mniej ważne niż ratowanie zadka przed wściekłą wilczycą.
— Złaź tu natychmiast, mogę cię tak gonić aż padniesz ze zmęczenia! — darła się, a sądząc po tempie i czasie jakim już tak biegła, nie było to wcale niemożliwe. Biedny kupidyn nie miał prawa wiedzieć, że samica ma grawitację po swojej stronie, a on i tak miał dużo szczęścia, że nie była jeszcze wtajemniczona na tyle, by zakłócać grawitację wokół niego. Chociaż próbowała, och próbowała...
Jedynym wyjściem wydawało się wreszcie dobrać dla niej partnera i cherub naprawdę już gotów był połączyć ją z kimkolwiek, tylko jak na złość wokół nie było zupełnie nikogo... Przez chwilę rozważał irracjonalną myśl żeby postrzelić dowolnego innego zwierzaka — lasy były dość obfite w inne gatunki — ale zaraz zaniechał tej myśli. Bądź co bądź pewien kodeks obowiązywał, a posłaniec miłości bardzo nie chciał tłumaczyć się potem przed ojcem...
𝓡𝓲𝓻𝓲𝓵
•❅────✧❅✦❅✧─────❅• we'll make it to the other side
and start a tiny riot
•❅────✧❅✦❅✧─────❅• Życie jest krótkie.
Cierpienie ma swój kres.
Lunarna Harmonia (3/3 styczeń)
Zręczność +10 | Ataki + 10 DMG (sojusznicy)
Czas trwania: do wyjścia tematu.
Banna był tu zupełnie przypadkowym elementem krajobrazu. Dzisiaj właśnie, z odłapnie rysowaną mapą, starał się odnaleźć tereny Klanu Natury, które chciał zwiedzić i poznać może kogoś. Ale mapa musiała być niezbyt dokładna, bo już od jakiegoś czasu błądził. Tak też trafił na Łaskawe Niwy, nad Spokojną Rzekę, gdzie z daleka dojrzał wilczycę skaczącą niezwykle wysoko za czymś, co leciało w powietrzu. Czy to Wilczar?! I Orkan za nim?! Och, czyli trafił?!
— Halo! Panie Wilczarze! — Zaczął wykrzykiwać, próbując dobiec do dwójki biegnących wilków i przeciąć in drogę. Nie wiedział, czy powinien w tym szaleńczym biegu patrzeć pod łapy, czy może tam, gdzie wilki lecą.
— Halo! — Wołał co jakiś czas, aż w końcu zwrócił na siebie uwagę kupidyna.
Magiczne stworzenie już od jakiegoś czasu próbowało uwolnić się od Riril, ale jak na złość na jego drodze nie pojawiał się nikt do pary. W końcu jednak jakiś dopust boski zesłał mu Bannę, który również był rozemocjonowany na widok kupidyna. Niewiarygodne! Kupidyn pomyślał więc, że skoro tak chce, to dostanie strzałę (nie żeby Banna miał w ogóle jakiś wybór; Riril trzeba było pozbyć się co prędzej, zanim złapie amorka).
Kupidyn założył strzałę na cięciwę łuku, wymierzył i... Bum! Magiczna, różowa strzała pomknęła w stronę Banny i trafia go dokładnie między oczy, rozbryzgując się na tysiące płatków róż, które jednak szybko wyparowały.
— I będziecie mężem i żoną. Miłego. — Powiedział kupidyn sam do siebie i uciekł, zostawiając dwoje wilków samych sobie.
Banna stanął na baczność gdy tylko oberwał strzałą. Pamiętał, że biegł za czymś, ale tego czegoś nie było już na horyzoncie. W oddali jednak stała jakaś obca wilczyca o smukłym ciele.
— Hej! — Zawołał do niej jeszcze raz i znów zaczął biec, by móc znaleźć się przy niej. Gdy w końcu mógł się jej przyjrzeć z bliska, stanął ponownie jak wryty, a żółte oczy otworzyły mu się szeroko.
____________
This life is a dream
A gift we receive
To live and to love
We forge The Path
gdyby tylko Riril wiedziała, co tak właściwie się stało, to prawdopodobnie dostrzegając kątem oka wilka na horyzoncie, zaczęła by się drzeć także do niego, że ma stąd spierdalać, zanim spowoduje większe nieszczęście. Ale nie mogła. Dla niej w tym momencie był tylko postronnym przechodniem, nie wiedziała jeszcze, że właśnie biegnie na swoją miłość życia... na przynajmniej najbliższe dni.
Coś tam chyba krzyczał, coś o wilczarach (w sumie czemu nie, Riril była w stanie totalnie uwierzyć, że goni jednego z nich — pieprzeni żartownisie), a lunarka naprawdę planowała zupełnie to zignorować gdyby nie fakt że... No ładnie, nieznajomy się doigrał i też zaliczy strzała. Cóż, trudno. Anyway.
Dużo bardziej zdenerwowało ją, gdy to skrzydlate cholerstwo po prostu zwiało i wściekłość Riril musiała znaleźć inne ujście. Widząc, że nie ma już szans dogonić gnojka, opuściła wzrok na nieznajomego, który dalej coś tam sobie pokrzykiwał. Mając niemal wilkołaczą furię w oczach, również ruszyła w jego kierunku.
— I co żeś zrobił, kretynie? Przez ciebie uciek... — urwała w pół słowa, gdy była już na tyle blisko, że ich spojrzenia się spotkały, a Księżycowa przez chwilę miała wrażenie że wręcz poczuła jak iskierki przeskoczyły w powietrzu między nimi.
— Oh. — jej lico natychmiast złagodniało, a ton gwałtownie spadł z furii do lekkiego zawstydzenia. Raany, co się mówi w takich sytuacjach? Z jakiegoś powodu przez głowę samicy przeleciały szybko najdurniejsze teksty na podryw, ale niebiosom dzięki, była jeszcze na tyle przytomna umysłowo, by nie użyć żadnego z nich.
— Eee, przepraszam, musiałam cię z kimś pomylić. — wymemlała wreszcie, najwyraźniej uznając, że w pierwszej kolejności wypadało by wytłumaczyć się z tego niezbyt kulturalnego powitania.
𝓡𝓲𝓻𝓲𝓵
•❅────✧❅✦❅✧─────❅• we'll make it to the other side
and start a tiny riot
•❅────✧❅✦❅✧─────❅• Życie jest krótkie.
Cierpienie ma swój kres.
Lunarna Harmonia (3/3 styczeń)
Zręczność +10 | Ataki + 10 DMG (sojusznicy)
Czas trwania: do wyjścia tematu.
Kompletnie zbity z tropu Banna skulił uszy, kiedy pierwsze słowa tak uroczej wilczycy uderzyły go z całą swoją siłą w pysk. Oh, Wietrzna jak woda ognista. Aż futro niemal mu się naelektryzowało od jej emocji. A może to gęsia skórka wystąpiła mu na ciało, gdy padło na Bannę pierwsze niezłomne, zimne i wściekłe spojrzenie Riril. Było to zupełnie niespodziewane, ale wywarło na Ognistym zaskakująco dobre wrażenie.
— Em... — Zawahał się jak nie on. Taki elokwentny wilk, a nagle mruczy coś pod nosem. — Nie, nie. Nie szkodzi. — Jego następne słowa zabrzmiały tak, jakby mówił jej "Krzycz na mnie jeszcze".
Ale otrząsnął się z tego pierwszego szoku. Futro i tak miał dość gęste i puchate, także mogło sobie dalej sterczeć, czy to od gęsiej skórki, czy to po to, by ładnie wyglądać.
— Przepraszam, że cię tak nachodzę, ale czy jesteś z Klanu Natury? — Pytał, bo to jeszcze pamiętał. Szukał terenów tego klanu, ale że znalazł inny obiekt westchnień, mógł nieco zmodyfikować swoje plany i zająć się tylko nim. — Skaczesz w powietrzu z niebywałą gracją. — Pochwalił, kiedy zmysł krasomówstwa zaczął mu wracać.
____________
This life is a dream
A gift we receive
To live and to love
We forge The Path
po pierwszym szoku jej umysł powoli wracał na właściwy tor. To ogólnie było bardzo dziwne — podkochiwała się trochę w Arkhanie, do tej pory nie była pewna co czuła dla Thelxinoe'a, ale w obu tych przypadkach miała wrażenie, że z grubsza kontroluje sytuację. Teraz tutaj czuła się strasznie obnażona, gdy nagle całość myśli z jej głowy wirowała wokół tego, jak upewnić się, że zatrzyma nieznajomego przy sobie, serce zaś pożerały irracjonalne lęki. A co jeśli ma kogoś? A co jeśli tak naprawdę jest na nią zły o ten głupi wybuch furii? Komplement przemycony tuż po pytaniu na chwilę podniósł jej ego, stanowiąc pożywkę dla świeżo wyhodowanej zaborczości, ale jak to w takich przypadkach bywa, pożywka ta starczyła na bardzo króciutko nim znów pojawiły się wątpliwości.
Zaraz, o co on pytał?
Kolejny cios w serce — zdecydowanie nie była z Klanu Natury. W sumie to komplement też do tego się odnosił, więc może wilkowi zależało na tym, by znaleźć kogoś takiego?
— Tak. — skłamała, nim zdążyła zastanowić się nad tym, czy to na pewno dobry pomysł — Tak, oczywiście — teraz już się z tego nie wypląta — Skakanie to moja pasja. — po co w ogóle to powiedziała?
— A ty? — podtrzymuj konwersację, Riril. I niech lepiej on mówi. Ty potakuj i staraj się wyglądać jak istota myśląca. I tak mówienie nie idzie ci teraz najlepiej...
Banna
𝓡𝓲𝓻𝓲𝓵
•❅────✧❅✦❅✧─────❅• we'll make it to the other side
and start a tiny riot
•❅────✧❅✦❅✧─────❅• Życie jest krótkie.
Cierpienie ma swój kres.
Lunarna Harmonia (3/3 styczeń)
Zręczność +10 | Ataki + 10 DMG (sojusznicy)
Czas trwania: do wyjścia tematu.
W życiu by nie pomyślał, że to co usłyszy będzie kłamstwem. Strzała amora i tak już działała w najlepsze i nawet gdyby Riril nie miała nic wspólnego z Klanem Natury, Banna by jej tak łatwo nie odpuścił. Właściwie nie, on by zrobił wszystko, żeby jej nie opuścić. Ucieszył się, tak czy siak, że nie dość, że trafił na wilczycę z właściwego klanu, to ta jeszcze chętnie z nim rozmawia i jest niebywale urokliwa. Dawno już tak mocno nie zabiło mu serce.
— Ja jestem Chādabanna, z Klanu Ognia. Może być po prostu Banna. — Przedstawił się grzecznie a dumnie, pierwszy raz mogą opisać się przed kimś jako Ognisty. Przed kimś, ma się rozumieć, kto też Ognistym nie był. Aż mu się cały pysk rozpromienił wesołością. — Miło mi cię poznać... — Dodał rozbrajająco uprzejmie, właśnie orientując się, że nie zna imienia uroczej wilczycy. Był już bliski nazwać ją Skoczogonkiem, ale bał się, że nieznajoma (wciąż!) może się obrazić.
____________
This life is a dream
A gift we receive
To live and to love
We forge The Path
związek u podstaw budowany na kłamstwie, co może pójść nie tak. W tym momencie jednak Riril naprawdę uważała, że to całkiem dobry pomysł, tak długo jak... cóż, tak długo jak się nie wyda. Ale w tym momencie była zbyt odurzona by myśleć o konsekwencjach w przyszłości.
— Jestem Riril — powiedziała, kładąc łapkę na klatce piersiowej, jakby miało to pomóc na jej rozkołatane serce. "Chādabanna" nagle wydawało jej się najpiękniejszym imieniem jakie w życiu słyszała. Właściwie była pewna, że wilk ten ma najpiękniejsze imię, nim jeszcze w ogóle się przedstawił.
— I... I jestem księżniczką, naprawdę. — dodała zaraz, tym razem poniekąd nie kłamiąc, może tylko trochę wykreślając fakt, że nikt w jej klanie by jej tak nie tytułował. Nie mając pojęcia że Banna też jest pod wpływem, robiła wszystko by zgarnąć u niego choć kilka punktów.
Also, skoczogonek brzmi omegacute.
𝓡𝓲𝓻𝓲𝓵
•❅────✧❅✦❅✧─────❅• we'll make it to the other side
and start a tiny riot
•❅────✧❅✦❅✧─────❅• Życie jest krótkie.
Cierpienie ma swój kres.
Lunarna Harmonia (3/3 styczeń)
Zręczność +10 | Ataki + 10 DMG (sojusznicy)
Czas trwania: do wyjścia tematu.