No proszę, jednak czasem dało się z nim pogadać i miał w sobie żyłkę filozofa, nawet jeśli sam tego nie zauważał. Chętnie klasnęłaby w łapy, ale nie chciała już narażać sfatygowanych ścian i sufitu jaskini, które mogłyby natychmiast zareagować kolejną porcją zrzucanego rumoszu, gdyby tylko pojawiło się odrobinę więcej decybeli od zwykłej rozmowy. Swoją drogą ciekawe, czy to małe trzęsienie spowodowało jakąś lawinę, pewnie dowiedzą się, gdy już będą schodzić traktem.
— Masz rację, ale tylko połowicznie. To nie cecha młodości, to cecha wilczyc. — wzruszyła ramionami, przyznając się do tego dość powszechnego mankamentu, nawet jeśli była to oczywista oczywistość. Nic zresztą dziwnego, umysły płci pięknej pracowały trochę inaczej niż u tej brzydszej, u tej pierwszej wszystko było odrobinę bardziej skomplikowane, czasem na własne życzenie, a u tych drugich wszystko było proste jak konstrukcja cepa, zero jedynkowe, czarno białe.
— Zbieranie klejnotów też nie jest rzeczą typową dla facetów. — zauważyła, unosząc jeden kącik pyska w krzywym uśmiechu. No chyba, że tak jak i ona poszukiwał kamieni szlachetnych do wyrobu jakiegoś pożytecznego amuletu, a nie do ozdoby w, dajmy na to, jakimś sygnecie. Co się zaś tyczyło sentymentalności — tak, była sentymentalna, Sulfur więc mógł wspaniałomyślnie założyć, że różni się od innych Potępionych, przynajmniej w tej materii.
— Jestem Angoulême, a ty? — zapytała i dopiero teraz przyjrzała się jego skrzydłom. Były ogromne, ale różniły się od tych, które wyrastały upiorom, nie przypominały nietoperzych, bowiem były całe w piórach. Jedna z jego sterówek, bądź lotek idealnie nadawałyby się do pisania po pergaminach, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby o takowe poprosić, najprędzej by ją wyśmiał, pogonił, albo znowu uraczyłby ją kolejną salwą spadających stalaktytów.