Dolina Szeptów to świat położony wiele mil stąd... A raczej BYŁ tam położony, gdy jeszcze istniał. Słowo mialo tam wielką moc. Moc tworzenia, lecz i niszczenia. Opowieści budowały tam rzeczywistość. To nie kraina dla każdego, a już na pewno nie dla tych, którzy pragną łatwych odpowiedzi. Pozwól, proszę, że ci to wyjaśnię... Kiedyś, choć wcale nie tak dawno temu, słowo było mocą. Nie ozdobą, nie dźwiękiem rzucanym, nierzadko bez zastanowienia, na wiatr, a siłą, która czyniła rzeczywistość. Kto znał prawdziwe imię rzeki, mógł zatrzymać, przyspieszyć lub zmienić jej nurt. Kto wyszeptał imię góry — mógł uczynić ją niższą albo wyższą; mniej lub bardziej stromą. A kto odważył się nazwać życie – sprowadzał je albo odbierał. To w tej Dolinie spotkały się dwie armie istot starszych od znanych nawet mnie, staremu wędrowcowi, legend. Nie walczyły mieczami ani pazurami. Walczyły słowami. Każdy szept, każde imię, każde zaklęcie wyrywało kawałek świata i kształtowało go na nowo. Tak powstała Dolina Szeptów – miejsce, gdzie rzeczywistość została rozszarpana przez mowę i już nigdy się nie zrosła; miejsce, gdzie zapanowały zupełnie odmienne zasady. Ci, którzy dziś tam wchodzą, słyszą echa tamtej bitwy. Nie są to zwykłe wspomnienia – to resztki dawnych słów, które wciąż próbują kształtować świat. Jeden szepcze ci o miłości, drugi o śmierci, trzeci każe pamiętać rzeczy, które nigdy ci się nie wydarzyły. Wielu dawało się ponieść, odpowiadało tym głosom… i wtedy Dolina zabierała ich na zawsze, bo każde wypowiedziane tam słowo karmiło echo.
Mnie dolina zna dobrze. Zbyt dobrze. Kiedyś byłem jej strażnikiem, później więźniem, a dziś… dziś jestem tylko tym, który niesie jej szepty dalej. Opowieść, której się właśnie przysłuchujesz, nie zrodziła się się w mojej głowie. Ona przybyła z mgły wspomnień, zatracenia; mgły tego, co nieuchwytne — a ja tylko nadaję jej kształt. Jednak wiedz, iż nie wszystkich szeptów warto słuchać. Niektóre tylko czekają, aż je powtórzysz, by znów ożyć. Bo słowo – nawet martwe, nawet dawne – wciąż pamięta, że kiedyś było rzeczywistością. Świat, którego Strażnikiem byłem od wielu długich lat, przestało jednak istnieć. Podobni do mnie pilnowali tam porządku – stali na granicach Doliny i dbali, by żadne słowo nie zostało wypowiedziane lekkomyślnie, dbali o to, by kreowanie świata miało swój porządek i sens. Strażnicy Słowa mieli władzę, lecz i ciążyła na nich ogromna odpowiedzialność.
Ale świat się zmieniał. Wilk nie potrzebowały już naszych "zaklęć". Zamiast wołać deszcz — uczyly się znosić suszę. Zamiast przyzywać ogień jego imieniem — nauczyły się go krzesać z krzemienia. Słowo, które dawniej było magią, zaczęło stawać się zwyczajną mową, niczym nadzwyczajnym. Już nie tworzyły. One po prostu były.
Szepty, które kiedyś trzęsły ziemią, zamieniły się w echo dawnych dni. Strażnicy stali jeszcze przez chwilę, z podniesionymi łbami, czekając na rozkaz, który nigdy nie nadszedł. W końcu zrozumieli: nie ma już czego strzec. Magia słów wyparowała ze świata, bo nikt jej nie potrzebował. Jedni strażnicy odeszli w góry i tam zasnęli snem wiecznym. Inni wtopili się w lasy, stając się zwykłymi wilkami, zapomnianymi przez czas. A samo miejsce… przestało istnieć. Jakby nigdy nie było Doliny, tylko wspomnienie o niej, zamglone i niepewne. Ja zaś udałem się w podróż, by nieść opowieść dalej.
Zdarza się, że gdy ktoś opowie bajkę przy ogniu, przez ułamek chwili słychać znów cichy szept – tak, jakby Dolina chciała przypomnieć, że kiedyś naprawdę istniała...